Niestety jeszcze jest cos takeigo jak szatan . To 0n sciaga nas z tej waskiej drogi która prowadzi Bóg na te szeroka . Zły jest wszedzie. On tylko zceka na moment a Pan Jezus czeka aż otworzymy na jego serce i damy mu tam zamieszkac!. A pozatym ja to też rozumiem tak ze Bóg był człowiekiem no to my też mamy sowje uczucia itp. A oto Pan stał na jej szczycie i mówił: Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której leżysz, oddaję tobie i twemu potomstwu. A potomstwo twe będzie tak liczne jak proch ziemi, ty zaś rozprzestrzenisz się na zachód i na wschód, na północ i na południe; wszystkie plemiona ziemi otrzymają błogosławieństwo przez Find many great new & used options and get the best deals for Jak Pan Bóg stworzył owieczki Media Rodzina {Bog stworzyl} KASZUBA at the best online prices at eBay! Free shipping for many products! Teoria Agarthy w tej wersji, że żyjecie we wnętrzu Ziemi (inaczej niebocentryzm), w niej jest niebo, słońce, księżyc i planety a jeszcze wyżej niebiosa niebios gdzie mieszka Bóg. Dobry wieczór. Mam pytanie do Pana Mariusza. Czy Pan zdaje sobie sprawę z tego co oznacza „fakt”, że żyjemy we wnętrzu Ziemi. . O mnie A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał, Więc będzie na wieki i grzeszna, i święta, Zdradliwa i wierna, dobra i zła, I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza, I gołąb i żmija, piołun i miód, I anioł i demon, upiór i cud, I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna, Początek i koniec - kobieta- to ja! Więcej o mnie Informacje o pamiętniku: Odwiedzin: 99131 Komentarzy: 3607 Założony: 20 stycznia 2013 Ostatni wpis: 30 czerwca 2018 Dwuletni diabeł... Ja już nie mam siły. Od 4 dni nie wyszłam z tym dzikusem na spacer bo najpierw on był chory (zapalenie gardła) a teraz ja przejęłam pałeczkę. Jeszcze się dobrze lato nie skoczyło a my już zaczęliśmy jazdy po lekarzach. Niedobrze mi na samą myśl co będzie jesienią i zimą. Mam temperaturę, gardło boli jakbym tam miała papier ścierny, a ten diabeł nie dał mi od rana usiąść i w spokoju wypić herbaty. Teraz wyje w kącie bo nie wytrzymałam i dostał klapsa w dupe, po tym jak urwał karnisz w sypialni. Szarpał sobie za zasłonkę i zjechało to wszystko na niego. Głowa znowu rozwalona. Dopóki nie spuszczam go z oka jest ok, bo jestem w stanie zapobiec większości nieszczęść, ale muszę zrobić śniadanie dla niego, dla siebie, obiad, wstawić pranie, rozwiesić pranie, umyć się czy pójść do łazienki. Nie wytrzymuje juz tego, a jestem sama. Nie mam komu go podrzucic chocby na chwile. Wykancza mnie wstawanie po nocce, po 3 godzinach snu. Wiecie ile godzin na dobe ja spie? 4-5, w dwuch ratach. A musze wytrzymac tak jeszcze rok zanim pojdzie do przedszkola. Wszyscy mi ciagle jak mantre powtarzaja, ze im bedzie starszy tym bedzie lepiej. W zyciu nie slyszalam większej bzdury. Jest coraz gorzej, jest coraz bardziej niegrzeczny, wszędzie potrafi wejsc i ma coraz bardziej nieprzewidywalne pomysly. Kombinuje co by tu zmajstrowac. Ciagle cos po nim musze sprzatac. To nie dla mnie, nie powinnam sie decydowac na dziecko. Nie ma w tym nic cudownego, tylko obowiązki, zmeczenie, frustracja i zmarnowane życie. Piekielne poranki... Czy rzeczywiscie tak jest, ze organizm poznawiony odpowiedniej ilosci snu, domaga sie wiecej jedzenia zeby uzupelnic energie? Kiedy wstaje rano, po 4 godzinach snu, az sie cala trzese. Gdybym miala w domu cos slodkiego, wsunelabym to od razu. Przez reszte dnia jest ok, jem zdrowo i trzymam się swoich zasad. Ale rano zdarza mi sie zjeść kanapke z dzemem zamiast z pomidorem bo taka mam ochote na slodkie. Musze sie trzymac w ryzach bo za 2 miesiace ide na wesele, sukienki kupione i nie moge przytyć. A w ostatnich miesiacach moja waga sie troche waha. Nie cieszy mnie to ze idziemy teraz na wesele, a w przyszłym roku na nastepne. Unikam wszelakiego towarzystwa jak tylko moge, ale nie zawsze moge. Rozpaczliwie pragne spokoju i samotnosci i kiedy zdarzy sie ze mam "wolne" od dziecka, sa to najcudowniejsze chwile. Doszlam do takiego etapu, ze nie potrzeba mi kontaktow z innymi ludzmi, moglabym byc sama, byle miec swiety spokoj i czas dla siebie. Przytlaczaja mnie obowiazki. Moje zycie to w zasadzie same obowiazki. Kiedy Maly budzi mnie rano, zastanawiam sie tylko tak przetrwac. Czas robi swoje... Czas płynie nieubłaganie. Za tydzień mój chłopiec skończy 2 latka. Będzie impreza, tort, balony i prezenty. Zrobię górę jedzenia, potem założę sukienkę, spryskam się perfumami i jak przystało na najszczęśliwszą matkę na świecie, zaśpiewam "sto lat". Pozwolę mu zjeść tyle słodyczy ile będzie chciał i będę się uśmiechać promiennie. Potem posprzątam, pozmywam, położę go spać i wreszcie zdejmę maskę. Pogodziłam się ze wszystkim, żyje prawie normalnie. Robię to wszystko co inni ludzie. Tyle. Moja miłość... W tej całej beznadziei, która mnie ogarnia od tylu miesięcy jest tylko jedno światełko. Jutro kończy 14 miesięcy i tylko dla niego codziennie rano wstaję z łóżka. Dopiero po roku od urodzenia dziecka poczułam coś dobrego, coś jakby miłość. Nie potrafię tego wyjaśnić, bo po tym co się dzieje w moim małżeństwie mam problemy ze zdefiniowaniem pojęcia "miłość". Jednak uwielbiam mojego chłopczyka, szczególnie kiedy przychodzi się przytulić, biegnie do mnie kiedy się uderzy i chce żeby go utulić, kiedy zasypia mi z główką na ramieniu. Lubi jak się go głaszcze po policzku. Potrafi wyrażać tyle emocji, wiem kiedy o coś pyta, kiedy się skarży, złości, kiedy próbuje mi coś "wytłumaczyć" po swojemu. Czasami mnie tak denerwuje, demoluje dom, wyciąga wszystko z szafek, albo wrzuca mi krem do toalety, ale jak popatrzę na tę buźkę aniołka, to nie potrafię się długo złościć. Oczywiście nie pozwalam mu na wszystko, nie chcę wychować małego terrorysty. Wiem jaki płacz można zignorować bo to tylko marudzenie albo wymuszanie, a jaki nie, bo coś mu naprawdę przez godzinę tę samą książeczkę. bo przyszedł i chce żebym mu przewracała strony. Śpiewamy piosenki, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek nauczę się grać na pianinku, a potrafię zagrać chyba wszystkie piosenki dla dzieci. Jest taki bezbronny i całkowicie ode mnie gdyby ciąża nie zdewastowała tak bardzo mojego ciała, a mój mąż do początku stanął na wysokości zadania, to może udałoby mi się jakoś przeboleć te nieprzespane noce, brak chwili świętego spokoju i utratę wolności. Żeby go mieć, musiałam oddać wszystko co było dla mnie ważne i to zdecydowanie za duża cena. Jednak nie wyobrażam sobie że mogłoby go teraz nie być przy mnie. Takie mam skrajne emocje i łapię jeden dół za drugim, ale jest On i muszę jakoś żyć. Nic mnie nie obchodzi... Zobojętnienie na wszystko mnie opanowało. Nawet za bardzo nie chce mi się tu pisać, poddałam się całkowicie, nie mam siły na jakiekolwiek próby walki. Nie obchodzi mnie bałagan w domu, rosnąca góra prania, czy naczynia czekające na zmywanie. Wykańcza mnie spanie "na raty", ale tylko taką mam opcję przy pracy w nocy. Mam gdzieś to, że przez cały dzień chodzę w byle jak związanych włosach i nie pamiętam, kiedy ostatni raz zrobiłam makijaż. Jem byle jak, ale tylko tyle, żeby mnie głowa nie bolała z głodu, bo kompletnie nie mam apetytu. Paznokcie i brwi wołają o pomstę do nieba, ale co z tego. Nie mam po co się starać i tracić energię. Mały nie je obiadów, czegokolwiek zrobię odmawia jedzenia, ale nie przejmuję się tym. Ubierając się do pracy zakładam to co pod ręką, nie chce mi się zastanawiać co do czego pasuje i jak w tym wyglądam. Nawet jak widać mi fałdę to trudno, dawna ja by się przejmowała jak wygląda, ale dawna ja umarła. Teraz jestem tylko robotem, automatycznie robię to co do mnie należy. Nie ma nic co by mnie cieszyło, nie mam celu w życiu, o niczym nie marzę. Straciłam wszystko na czym mi zależało i teraz na niczym mi już nie zależy. Jest potencjał, jest motywacja... I kiedyś tak było. Teraz nie mam żadnej motywacji, żadnej. Nie chce mi się dbać o siebie bo to strata czasu. Nie mam siły na nic, poddałam się całkowicie. Tylko wspomnienia trzymają mnie przy życiu.. Czuję się oszukana... Długo nie mogłam znaleźć czasu żeby cokolwiek tu napisać. Jestem tak zajęta, zmęczona, że robię tylko to co muszę, a i to jest dla mnie się oszukana, bo wszyscy chórem wołali, żebym poszła do psychologa, że to mi na pewno pomoże. A tymczasem byłam na dwóch wizytach i jedna była większą klapą od drugiej. Wahałam się czy iść do kobiety czy do mężczyzny. W końcu postanowiłam udać się do pani psycholog, bo uznałam, że krępowałoby mnie opowiadanie facetowi o zmianach w ciele jakie poczyniła ciąża i karmienie piersią, oraz o moich relacjach z mężem, a raczej ich braku. Nie usłyszałam niczego, do czego nie doszłam już wcześniej sama. Po pierwszej wizycie dostałam zadanie domowe, miałam się zastanowić co czuję do mojego dziecka. Poczułam się trochę oceniona i potępiona, być może pani psycholog to jedna z tych matek, które i tu na vitalii tak mnie rugają i mieszają z błotem. No to się zastanawiałam co czuję do mojego dziecka. Otóż, martwię się o niego, nie chce żeby coś mu dolegało. Nie mogę znieść kiedy coś mu dolega, a nie potrafię mu pomóc. Podoba mi się to jak wygląda, bo jest naprawdę ślicznym chłopcem. Przypomina mi, że byłam kiedyś ładna. Ciągle myślę, że mogłabym robić dla niego więcej, bardziej się starać, więcej się z nim bawić, więcej mu czytać, dwa razy dziennie zabierać na spacer, a nie tylko raz itd. Absolutnie nie obwiniam go o to co stało się z moim życiem, obwiniam tylko i wyłącznie siebie. Wypełnia swoją małą osóbką całe moje życie i chyba go kocham, ale ciężko mi powiedzieć czy wiem co to znaczy kochać, czy to tylko przywiązanie i przyzwyczajenie. Czuję się tez oszukana, bo wszyscy, jak jeden mąż, zachwalali macierzyństwo. To tak jakby próbować sprzedać komuś bombę, wmawiając mu, że to fajerwerki. Spodziewasz się niezapomnianych wrażeń, a dostajesz krew, pot łzy a na końcu śmierć (w sensie koniec normalnego życia). Macierzyństwo bardzo mocno mnie rozczarowało, nie poczułam nigdy fali miłości bezwarunkowej, która pozwoliłaby mi pogodnie zrezygnować z siebie na rzecz dziecka, która wynagrodziłaby mi to, że wyglądam jak potwór i już nigdy nie poczuję się kobietą. Ciągnę to wszystko tylko dlatego, że jestem odpowiedzialna i wiem, że muszę ponieść konsekwencje swoich wyborów, nawet tych, których żałuję każdego dnia. Psycholog to tylko strata czasu, mojego wolnego czasu, którego mam naprawdę bardzo mało. Nie wniosło to niczego nowego, w żaden magiczny sposób nie zmieniło to mojego myślenia Czasu też ta kobieta nie cofnęła, więc sory memory, ale wypisuje się z tej bajki. Piszcie, oceniajcie, wyrzucajcie jaka zła ze mnie matka. Każde pomyje na mnie wylane nie będę czymś czego bym już nie wiedziała. I mimo, że wiem to wszystko, zrobiłam wszystko, żeby się zmienić, nie potrafię. Nadal jak maniak oglądam zdjęcia z wakacji, kładąc się spać przywołuje wspomnienia tego jak kiedyś było mi dobrze. Nie wiem co jeszcze mogłabym zrobić. Macie ze mną ewidentny problem... Odkąd pojawiło się na świecie dziecko, wszystko zmieniło się na gorsze. Albo musiałam z czegoś zrezygnować, albo coś się bezpowrotnie skończyło albo zniszczyło. Naturalną reakcją jest, że postrzegam czas "z dzieckiem" jako ten gorszy. Wróciłam do pracy nie dlatego, że chciałam, bo teraz jest mi cholernie ciężko pogodzić obowiązki domowe z opieką nad dzieckiem, ale to była jedyna droga żeby się wyrwać z domu. Teraz mąż musiał przejąć część obowiązków, a ja nie muszę tyle czasu zajmować się Małym i przynajmniej w pracy mam święty spokój. Nie mam czasu na siłownie, rower, kosmetyczkę czy wyjście na babskie zakupy, ale wszystko jest lepsze od siedzenia z dzieckiem w domu. Przez pierwsze miesiące jego życia zostałam zmuszona przez innych do siedzenia w domu całymi dniami z plączącym dzieckiem, pomimo, że błagałam o pomoc, mój maż mnie zbagatelizował. I tak sobie żyje z poczuciem braku zrozumienia od kogokolwiek. Mam uraz i zajmowanie się dzieckiem to dla mnie jakby zło konieczne. Więc pomimo, że padam czasami ze zmęczenia, to za nic w świecie nie zrezygnuję z pracy, bo to moja jestem w stanie odbudować relacji z mężem, bo my nic nie możemy robić razem. Jedno cały czas musi się zajmować Małym, więc nie spędzamy razem czasu, a to nie sprzyja ani rozmowom ani niczemu. Nie pokażę mu się nago, bo boje się że jego reakcja mogłaby mnie zabić. Obojętność wobec mojego wyglądu wdeptuje mnie w ziemię. Jestem jeszcze młoda, a już nigdy nie poczuję co to bliskość, taka bez skrępowania. Nie jest tak, że nie robię nic innego poza narzekaniem i użalaniem się nad sobą. Staram się skupiać na bieżących czynnościach, nie myśleć za dużo. Wmawiam też sobie i powtarzam jak mantrę, że mam zdrowe dziecko, mąż mnie nie bije, nie pije, zajmuje się dzieckiem, mamy dom i pieniądze. Wałkuję to na okrągło i czasem jest prawie normalnie. Jednak raz na jakiś czas coś mnie ściśnie w środku, nie pozwalając złapać tchu. Tak się chyba odczuwa rozpacz. I nie potrafię zrozumieć kobiet, które tak namiętnie wychwalają macierzyństwo jako coś najcudowniejszego na świecie, bo mnie to zniszczyło. I nie obwiniam o to mojego syna, a mam straszne wyrzuty sumienia, że nie potrafię być taka matką na jaką zasługuje. Czy macierzyństwo może cieszyć? Nie. I zastanawia mnie to czy te wszystkie kobiety ociekające szczęściem, tylko udają przed całym światem? Czy przyznanie się otwarcie, że źle się czuję w roli matki to taka wielka porażka, żeby wmawiać wszystkim, że jest cudownie i nie ma nic wspanialszego od dziecka? Tego ode mnie wszyscy oczekują, że będę piać z radości bo urodziłam dziecko. Nie mieści mi się w głowie, że można całkowicie zrezygnować z siebie, ze swojego życia, odebrać sobie wszystko, na rzecz małego roszczeniowego człowieczka i jeszcze się z tego cieszyć. I nie dam sobie wmówić, że wcale nie trzeba rezygnować z siebie, że można robić to co przedtem. Mogłabym książkę napisać o tym czego nie można robić, w czym dzieciak ogranicza. A te wszystkie super mamuśki wmawiają sobie i innym, że są szczęśliwe. Nic innego im nie pozostało, a to pomaga nie zwariować. Sama tak robię i pomaga na jakiś dzień dwa. Już nie rozpaczam... Jestem jak ryba wyjęta z wody. Przez jakiś czas rozpaczliwie walczy, a potem juz tylko czeka spokojnie na koniec. Bo coś się zmienilo, nie rozmyslam, nie wspominam, nie analizuje. Żyje automatycznie, nie zastanawiając się nad niczym. Nie płacze codziennie w łazience, robię co trzeba, ubieram się i wychodzę. Jest mi wszystko jedno, co będzie, co przyniesie przyszłość. Nie mam żadnych planow ani marzeń. Za tydzień minie rok. Rok temu na świecie pojawił się On i wszystko się zmieniło. Teraz przebywajac z Nim tyle czasu, starajac się ze wszystkich sił żeby miał jak najlepiej, nie wiem co bym zrobiła gdyby nagle go zabrakło. Nie wyobrażam sobie tego. Żyje z nieustajacymi wyrzutami sumienia, bo wiem jaka powinnam być i co powinnam myśleć o sytuacji w której się znalazłam. Być może większość kobiet odnajduje się doskonale w macierzynstwie, ale ja nie, nie potrafię znieść, gdy ktoś mowi o mnie "mama". Robię wszystko co w mojej mocy, żeby żyć normalnie, żeby moje dziecko nie odczulo jak bardzo nieszczęśliwa jestem, ale zapewne i tak to wyczuwa. A ja nie potrafię zrobić nic żeby się zmienić. Zadzwonilam żeby umówić sie do psychologa, czeka się nie cale dwa tygodnie. Jednak pójdę tam z takim nastawieniem, że nic mi nie pomoże i jestem przegrana, wiec czy psycholog mi pomoże? Czuję się dziwnie, im dłużej trwa to moje nowe "nie życie", tym bardziej się przyzwyczajam. Aczkolwiek do akceptacji tu bardzo daleko, to raczej takie smutne zrezygnowanie, bo przecież i tak juz nic się nie da zrobić. Nie ma wyjścia, trzeba jakoś żyć i ciągnąć dalej ten wóz, bo czasu niestety nie cofne. Ładowanie... Przewijaj obrazki palcem w lewo Ładowanie...  Losowe Dowcipy: Dwóch chłopców chwali się posadami wujków: – A mój wujek to jest Dyrektorem! I wszyscy mówią do niego PROSZĘ PANA! Drugi chłopiec na to : – Ha! A mój wujek jest Biskupem i wszyscy mówią do niego EKSCELENCJO! Wtedy wtrąca się Jasiu: – He! A mój wujek waży 200 kilo i wszyscy mówią do niego O BOŻE!  Stewardesa dostała polecenia od kapitana, by w sposób dyplomatyczny i delikatny poinformowała pasażerów o tym, że samolot ma awarię i za kilka chwil się rozbije. Stewardesa wychodzi do pasażerów i pyta: – Czy wszyscy mają paszporty? Pasażerowie z entuzjazmem odpowiadają: – Taaak! – W takim razie niech wszyscy je podniosą i zamachają do mnie. Pasażerowie podnoszą paszporty w górę i radośnie machają. – A teraz wszyscy rolujemy paszporty nad głową. Rolujemy… ciaśniutko, ciaśniutko… Pasażerowie entuzjastycznie zwijają dokumenty, ciaśniutko… – A teraz niech wszyscy wsadzą sobie je głęboko w pupę, żeby zwłoki dało się łatwo zidentyfikować…..  Polak, Rusek i Niemiec chcieli przejść granicę, ale zatrzymał ich diabeł i mówi: – Nie przepuszczę was, póki ktoś nie rozśmieszy mojego konia. Wtenczas Niemiec mówi, że pójdzie pierwszy… podchodzi do tego konia i stroi różne miny, a koń nic. Przyszedł zawiedziony… Na to Rusek, że jemu na pewno się uda. Poszedł powygłupiał się, ale i tak nie poskutkowało. No to podszedł Polak do tego konia powiedział mu coś do ucha i koń zaczął się śmiać… Na to diabeł, możecie przejść… Przyszła pora, że chcieli wrócić przez granicę i znowu zatrzymał ich diabeł i mówi: – Przepuszczę was, jeżeli ktoś sprawi, żeby ten koń przestał się śmiać, bo od tamtej pory to tylko się śmieje. Poszli Rusek z Niemcem pośpiewali jakieś pieśni żałobne, ale koń nadal się śmiał. Poszedł Polak, chwile tam postał i koń przestał się śmiać. Wtedy diabeł wziął Polaka i się pyta: – Polak, coś ty temu koniowi zrobił, że najpierw zaczął się śmiać, a teraz tak nagle przestał? Na to Polak: – To było bardzo proste, w pierwszą stronę powiedziałem mu, że mam większego pen$%#sa od niego… – A w drugą? – Pokazałem mu.  Stoi baca na jednym brzegu Dunajca, a góral na drugim. Baca drze się: – Głęboka?! Ale góral nie dosłyszał, bo Dunajec okropnie szumiał, więc mówi: – To nie Oka, to Dunajec! Na to baca wchodzi do wody, prąd go porywa, ledwo żywy wychodzi na drugim brzegu. Po chwili podchodzi wściekły do górala i mówi: – Ja ci k#%$rwa dam do jajec! ZOBACZ WIĘCEJ DOWCIPÓW » Więcej wierszy na temat: Ciało « poprzedni następny » Stworzył Bóg faceta do swojego sadu Ale miał wrażenie że czegoś brakuje I razem z Aniołem trochę gagu-gadu -Dam jemu dziewczynę niech się dobrze czuje-. Nogi aż do ziemi długie aksamitne A biodra ideał bez skazy bez wady Delikatne ciało można rzec wybitne Nic tylko ten facet miał z Bogiem układy. Miała piersi cudne pełne i soczyste Że się w głowie myśli grzeszne przewalały Oczy jak rubiny dzikie i ogniste Facet tylko patrzył i się prężył cały. Włosy niczym złoto spadały na plecy Dał dziewczynie usta kompletując ciało Chyba nieświadomie a może dla hecy I tak przez te usta wszystko się z....ło. NAP. LECH KAMINSKI . Napisany: 2013-07-17 Dodano: 2013-07-17 07:42:19 Ten wiersz przeczytano 2911 razy Oddanych głosów: 14 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej » – Małżeństwo chrześcijańskie jest nierozerwalne. To sakrament, który opiera się nie tylko na wzajemnej wierności żony i męża, ale przede wszystkim na wierności Jezusa Chrystusa wobec Kościoła – mówił w Lubinie ordynariusz legnicki. Kolejny, czwarty wykład otwarty bp. Zbigniewa Kiernikowskiego z cyklu „Wiara i życie” odbył się w środę 26 kwietnia w sali teatralnej pod kościołem św. Jana Bosko w Lubinie. Ordynariusz poruszył na nim kwestię małżeństwa jako sakramentu nierozerwalnego w świetle adhortacji „Amoris Laetitia”. – Musimy na to patrzeć, jak na coś, co urzeczywistnia związek Chrystusa z Kościołem – mówił biskup. – My dziś w Kościele potrzebujemy najbardziej wtajemniczenia chrześcijańskiego, wprowadzenia w życie chrześcijańskie. Jeśli osoby w związkach niesakramentalnych miałyby przystępować do Komunii św., to pierwszorzędnym problemem nie jest to, czy im na to pozwolić, czy nie, ale czy to, co wyraża Eucharystia, a więc Komunia, jedność, jest dla nich wzorem życia na podobieństwo relacji Chrystusa i Kościoła – mówił bp Kiernikowski. Ordynariusz legnicki zaznaczył, że z każdej niewierności małżonkowie mogą się wyspowiadać i następnie przystąpić do Komunii św. pod warunkiem gotowości zerwania z grzechem. Tego nie można powiedzieć o tych, którzy nie będąc związani sakramentem, żyją „more uxorio”. Zwrócił uwagę, że przyjęcie Ciała Chrystusa to typ komunii chrzcielnej, w której ktoś „trzymając się Jezusa Chrystusa, wchodzi w gotowość tracenia siebie ze względu na współmałżonka, który czasem jest trudny, i przeżywania z nim małżeństwa. – Małżeństwo chrześcijańskie jest urzeczywistnieniem relacji Jezusa Chrystusa do Kościoła-oblubienicy. Kościół jest grzeszny, ale Chrystus się go nie wyrzeka – zaznaczył ordynariusz. Dalej hierarcha mówił o logice związku sakramentalnego i posłuszeństwie w Kościele, a następnie wrócił do adhortacji „Amoris laetitia”. – Czy zatem może być dopuszczona do Komunii św. osoba, która całym swoim życiem odchodzi od Chrystusa? – pytał. Podkreślił, że problem jest bardzo poważny. – Nie wiem, jak to się będzie dalej rozwijać. Ja widzę jedną możliwość: musimy sobie zdać sprawę z tego, kim jest człowiek i do czego go Pan Bóg stworzył. Stworzył kobietę i mężczyznę, aby w swojej różnorodności tworzyli jedno. Żeby tworzyli wspólnotę nierozerwalną. To ma być relacja bezwarunkowej miłości. Takiej, jaką Chrystus umiłował Kościół – podsumował bp Kiernikowski. Wprowadzenie do prelekcji wygłosił dr Zbigniew Rudnicki, członek Rady Katolików Świeckich przy Biskupie Legnickim. Kolejny wykład bp Zbigniewa Kiernikowskiego z cyklu „Wiara i życie” zaplanowano na 9 maja (środa) w uzdrowisku Cieplice (Jelenia Góra). « ‹ 1 › » oceń artykuł

a ze pan bog ja stworzyl